Tym razem się nie udało. Niby Scarlett Johansson, niby Laura Linney, nawet Paul Giamatti się załapał, ale ... nie bardzo było po co. Nie wiem jaka była książka, ale wiarygodne źródła z mojego otoczenia mówią, że świetna. Film na jej podstawie świetny nie jest. Jest nudny i tyle. Historia dziewczyny, która po studiach nie bardzo jeszcze wie kim chce być, a właściwie nawet nie wiem kim jest i przez przypadek zostaje nianią u bogaczy z Manhattanu to mógł być ciekawy materiał na przypowieść obyczajowa albo przynajmniej jakąś komedię. A wyszedł film w zasadzie nie wiadomo jaki. Z jednej strony ekstremalne przerysowanie postaci, z drugiej jakieś takie nierealne wstawki z efektami specjalnymi i jakieś antropologiczne, ale trywialne dywagacje, a na dodatek brak rzeczywistych, emocjonalnych relacji pomiędzy bohaterami. Taka sobie papierowa rysowanka na temat tego, jak to bogaci są źli i nieczuli, a mniej bogaci mogą im pomóc ucząc ich wrażliwości. Żeby to jeszcze było jakoś z tempem opowiedziane, ale nie ... ale nie, snujstwo na ekranie takie, że nawet ziewanie przed ekranem jakoś tak niemrawo wychodzi.